Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/038

Ta strona została uwierzytelniona.

środku leżały sztywne już ciała Simeona i Mikołaja, a w kącie trup kniahini w postawie siedzącej i skulonej, tak, jak ją przygniotły kolana mołojców. Oczy jej były otwarte, zęby wyszczerzone. Ogień palący się w grzebach napełniał całą sień mdłem światłem, drgającem na kałużach krwi; głąb mroczyła się cieniem. Pan Zagłoba zbliżył się do kniahini, zobaczyć czy nie oddycha jeszcze, i położył jej rękę na twarzy, ale twarz ta była już zimna — więc wyszedł pośpiesznie na majdan, bo go w tej izble strach brał. Na majdanie kozacy zaczęli już hulankę. Ognie były porozpalane, a przy ich blasku ujrzał pan Zagłoba stojące beczki miodu, wina i gorzałki z poodbijanemi górnemi dnami. Kozacy czerpali z nich, jak u studni, i pili na śmierć. Inni, rozgrzani już trunkiem, gonili się z mołodyciami z czeladnej, z których jedne, zdjęte strachem, szamotały, się lub uciekały na oślep, skacząc przez ogień; inne wśród wybuchów śmiechu i wrzasków pozwalały chwytać się i ciągnąć do beczek lub do ognisk, przy których tańczono kozaka. Mołojcy rzucali się jak opętani w prysiudach, przed niemi dziewczyny drobiły, to posuwając się w podrygach naprzód, to cofając się przed gwałtownymi ruchami tancerzy. Widzowie bili w blaszane półkwaterki, lub śpiewali. Krzyki: „u-ha!“ rozlegały się coraz głośniej, przy wtórze szczekania psów, rżenia koni i ryku wołów, które rżnięto na ucztę. Naokoło ognisk, w głębi, widać było stojących chłopów z Rozłogów, „pidsusidków“, którzy na odgłos strzałów i krzyków nadbiegli tłumnie ze wsi, aby zobaczyć, co się dzieje. Nie myśleli oni bronić kniaziów, bo Kurcewiczów nienawidzono we wsi, patrzyli więc tylko na rozhulanych kozaków, trącając się łokciami, szepcąc między sobą i zbliżając się coraz bardziej do beczek