ty?“ — szeptali jeden do drugiego: „Trastia joho mordowała!“
Tymczasem głowa pana Zagłoby przechylała się zwolna w tył, wreszcie przechyliła zupełnie, aż nakoniec garncówkę od poczerwieniałej twarzy odjął, wargę wysunął, brwi podniósł i mówił jakby sam do siebie:
— O! wcale niezły — odstały. — Zaraz widać, że niezły. Szkoda takiego miodu na wasze chamskie gardła. Dobraby była dla was i braha. Srogi miód, srogi, czuję, że mi ulżyło i żem się trochę pocieszył.
Jakoż ulżyło panu Zagłobie rzeczywiście, w głowie mu pojaśniało, nabrał fantazyi i widocznem było, że krew jego, podlana miodem, utworzyła wyborny likwor, o którym sam powiadał, a od którego na całe ciało rozchodzi się męstwo i odwaga.
Skinął kozakom ręką, że mogą dalej pić, i odwróciwszy się, przeszedł wolnym krokiem cały dziedziniec, obejrzał uważnie wszystkie kąty, przeszedł most na fosie i skręcił wedle częstokołu, aby zobaczyć, czy straże dobrze pilnują domostwa.
Pierwszy strażnik spał, drugi, trzeci i czwarty również. Byli pomęczeni drogą, a przytem przyszli już pijani na miejsca i pospali się od razu.
— Mógłbym jeszcze i którego z nich wykraść, abym zaś miał pachołka do posług — mruknął pan Zagłoba.
To rzekłszy, wrócił wprost do dworu, wszedł znowu do złowrogiej sieni, zajrzał do Bohuna, a widząc, że watażka nie daje znaku życia, cofnął się ku drzwiom Heleny i otworzywszy je z cicha, wszedł do komnaty, z której dochodził szmer, jakoby modlitwy.
Właściwie była to komnata kniazia Wasila, Helena
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/041
Ta strona została uwierzytelniona.