Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/051

Ta strona została uwierzytelniona.

punkt ciemny, który zbliżał się z nadzwyczajną szybkością.
— Co to może być? — rzekł pan Zagłoba. — Zwolnijmy. To człek na koniu.
Istotnie jakiś jeździec zbliżał się całym pędem i pochylony na siodle, z twarzą ukrytą w grzywie końskiej, smagał jeszcze nahajem swego źrebca, który zdawał się ziemi nie tykać.
— Co to za dyabeł może być i czego tak leci? Ależ leci! — rzekł pan Zagłoba, dobywając z olster pistoletu, aby być gotowym na wszelki wypadek.
Tymczasem goniec zbliżył się już na kroków trzydzieści.
— Stój! — huknął pan Zagłoba, wymierzając pistolet. — Ktoś jest?
Jeździec zdarł konia i podniósł się na siodle, ale zaledwie spojrzał, gdy krzyknął:
— Pan Zagłoba!
— Pleśniewski, sługa starościński z Czehryna? A ty tu co robisz? gdzie lecisz?
— Mości panie! Zawracaj i ty ze mną! Nieszczęście! Gniew boży, sąd boży!
— Co się stało? Gadaj.
— Czehryn już zajęty przez zaporożców. Chłopy szlachtę rżną, sąd boży.
— W imię Ojca i Synal Co gadasz... Chmielnicki?...
— Pan Potocki pobity, pan Czarniecki w niewoli. Tatary idą z kozakami. Tuhaj-bej!
— A Barabasz i Krzeczowski?
— Barabasz zginął, Krzeczowski połączył się z Chmielnickim. Krzywonos jeszcze wczoraj w nocy ruszył na hetmanów, Chmielnicki dziś do dnia. Siła