Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak i uczynię! — rzekł Pleśniewski i uderzywszy konia nahajem, ruszył.
— A omijaj Rozłogi — krzyknął mu na drogę Zagłoba — jeśli zaś spotkasz Bohuna, nie gadaj, żeś mię widział, słyszysz?
— Słyszę — odparł Pleśniewski. — Z Bogiem! — I popędził, jakby już goniony.
— No! — rzekł Zagłoba — masz dyable kubrak! Wykręcałem się sianem z różnych okazyj, ale w takich jeszcze nie byłem. Z przodu Chmielnicki, z tyłu Bohun, co gdy tak jest, nie dałbym jednej złamanej orty ani za swój przód, ani za tył, ani za całą skórę. Głupstwom pono zrobił, żem do Łubniów z waćpanną nie uciekał, ale o tem nie czas mówić. Tfu! tfu! Cały mój dowcip nie wart teraz tego, żeby nim buty wysmarować. Co uczynić, gdzie się udać? W całej tej Rzeczpospolitej niema widać już kąta, w którymby człowiek swoją, nie darowaną śmiercią mógł zejść ze świata. Dziękuję za takie podarunki, niech je inni biorą.
— Mości panie! — rzekła Helena. — To wiem, że moi dwaj bracia, Jur i Fedor, są w Zołotonoszy, może od nich będzie jakowy ratunek?
— W Zołotonoszy? Czekajże waćpanna. Poznałem i ja w Czehrynie pana Unierzyckiego, który pod Zołotonoszą ma majętność Kropiwnę i Czernobój. Ale to daleko stąd, dalej jak do Czerkas. Cóż robić, kiedy niema gdzieindziej, to uciekajmy i tam. Ale trzeba będzie zjechać z gościńca; stepem i lasami przebierać się bezpieczniej. Żeby tak choć na tydzień przyczaić się gdzie, bodaj i w lasach, może przez ten czas hetmani z Chmielnickim skończą i będzie pogodniej na Ukrainie.