Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/069

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba, niema się kogo spytać.
Ledwie pan Zagłoba skończył mówić, gdy z oddali doszedł ich uszu głos ludzki.
— Czekaj waćpanna, ukryjmy się — szepnął Zagłoba.
Głos zbliżał się coraz bardziej.
— Widzisz co waćpan? — spytała Helena.
— Widzę.
— Kto się zbliża?
— Dziad-ślepiec z lirą. Wyrostek go prowadzi. Teraz buty zdejmują. Przejdą ku nam przez rzekę.
Po chwili pluskanie wody oznajmiło, że istotnie przechodzą.
Zagłoba wraz z Heleną wyszli z ukrycia.
— Sława Bohu! — rzekł głośno szlachcic.
— Na wiki wikiw — odpowiedział dziad. — A kto tam jest?
— Chrześcijanie. Nie bój się, dziadu, naści ortę.
— Szczob wam światyj Mikołaj daw zdorowla i szczastje.
— A skąd, dziadu, idziecie?
— Z Browarków.
— A ta droga dokąd prowadzi?
— Do hotoriw pane, do seła...
— A do Zołotonoszy nią dojdzie?
— Można, pane.
— Dawnoście wyszli z Browarków?
— Wczoraj rano, — pane.
— A w Rozłogach byliście?
— Byli. Ale powiadają, że tam „łycari“ prijszli, szczo bitwa buła.
— Któż to powiadał?