Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle zwrócił się do dziada:
— Zdejmuj przyodziewek, capie, a nie, to cię tu potnę na sztuki!
I obaliwszy wyrostka na ziemię, począł go własnemi rękoma obdzierać. Dziad przerażony zrzucił co prędzej lirę, torbę i świtkę.
— Zdziewaj wszystko! — bogdaj cię zabito! — wrzeszczał Zagłoba.
Dziad począł ściągać koszulę.
Kniaziówna, widząc na co się zanosi, oddaliła się śpiesznie, aby swej skromności widokiem nagich członków nie obrazić, a za uciekającą goniły jeszcze przekleństwa Zagłoby.
Oddaliwszy się znacznie, zatrzymała się, nie wiedząc sama co począć. W pobliżu leżał pień obalonego przez wichry drzewa, siadła więc na nim i czekała. Do uszu jej dochodziły wrzaski niemowy, jęki dziada i warchoł, czyniony przez pana Zagłobę.
Wreszcie umilkło wszystko. Słychać było tylko świergotanie ptaków i szmer liści. Po chwili dało się słyszeć sapanie i ciężki chód ludzki.
Był to pan Zagłoba.
Na ramieniu niósł przyodziewek, zdarty z dziada i pacholęcia, w ręku dwie pary butów i lirę. Zbliżywszy się, począł mrugać swojem zdrowem okiem, uśmiechać się i sapać.
Widocznie był w doskonałym humorze.
— Żaden woźny w trybunale nie nakrzyczy się tak, jakom się ja nakrzyczał — rzekł. — Ażem ochrypł. Ale mam, czegom chciał. Wypuściłem ich nagich, jak ich matka porodziła. Jeśli mnie sułtan nie zrobi baszą, albo hospodarem wołoskim, to jest niewdzięcznikiem,