Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

— Do Zołotonoszy!
— Do Zołotonoszy! — powtórzyli wszyscy, jakby tam właśnie była ucieczka i ocalenie.
— W Trechtymirów!
— Na pohybel Lachom i panom!
Nagle, młody jakiś kozaczek wystąpił naprzód, potrząsnął spisą i krzyknął:
— Bat’ki! a kiedy jutro do Zołotonoszy idziem, to dziś chodźmy na komisarski dwór!
— Na komisarski dwór! — krzyknęło od razu kilkadziesiąt głosów.
— Spalić! dobro zabrać!
Ale dziad, który dotąd głowę miał spuszczoną na piersi, podniósł ją i rzekł:
— Ej, ditki, nie chodźcie wy na komisarski dwór i nie palcie go, bo będzie łycho. Kniaź tu może gdzie blizko z wojskiem krąży; łunę zobaczy, to przyjdzie i będzie łycho. Lepiej wy mnie jeść dajcie i nocleg pokażcie. Siedzieć wam cicho, nie hulaty po pasikam.
— Prawdu każe! — ozwało się kilka głosów.
— Prawdu każe, a ty Maksym durny!
— Chodźcie, ojcze, do mnie na chleb i sól i na miodu kwaterkę, a podjecie, to pójdziecie spać na siano do odryny — rzekł stary chłop, zwracając się do dziada.
Zagłoba wstał i pociągnął Helenę za rękaw świtki. Kniaziówna spała.
— Zmordowało się pacholę, to choć i przy młotach usnęło — rzekł pan Zagłoba.
A w duszy pomyślał sobie:
— O słodka niewinności, która wśród spis i nożów spać możesz. Widać anieli niebiescy cię strzegą, a przy tobie i mnie strzegą.