Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

Zbudził ją i poszli ku wsi, która leżała nieco opodal. Noc była pogodna, cicha — goniło ich echo bijących młotów. Stary chłop szedł naprzód, by drogę w ciemnościach pokazać, a pan Zagłoba, udając, że pacierz odmawia, mruczał monotonnym głosem:
— O hospody Boże, pomiłuj nas hrisznych... Widzisz waćpanna!... Świataja preczystaja... Cóżbyśmy zrobili, nie mając chłopskiego przebrania?... Jako wże na zemli i dosza ku nebesech... Jeść dostaniemy, a jutro pojedziemy ku Zołotonoszy, miasto iść piechotą... Amin, amin, amin... Można się spodziewać, że Bohun trafi tu naszym śladem, bo go nie oszukają nasze fortele... Amin, amin!... Ale już będzie zapóźno, bo w Prozorówce Dniepr przejedziemy, a tam już moc hetmańska... Diawoł błahougodnyku ne straszen. Amin... Tu za parę dni kraj będzie w ogniu, niech tylko książę za Dniepr ruszy... Amin... Żeby ich czarna śmierć wydusiła, niech im kat świeci... Słyszyszno waćpanna, jako tam wyją pod kuźnią? Amin... Ciężkie na nas przyszły terminy, ale kpem jestem, jeśli waćpanny z nich nie wydobędę, choćbyśmy mieli do samej Warszawy uciekać.
— A co tam mruczycie, ojcze? — pytał chłop.
— Nic, modlę się za wasze zdrowie. Amin, amin!...
— A ot, i moja chata...
— Sława Bohu.
— Na wiki wików.
— Proszę na chleb-sól.
— Bóg nagrodzi.
W kilka chwil później, dziad pokrzepiał się silnie baraniną, popijając obficie miodem, a nazajutrz rano ruszył wraz z pacholęciem wygodną telegą ku Zołotono-