— A gdzie chłopy, matko? — pytał Anton.
— A czy ja wiem! — odparła, ukazując żółte zęby.
— My kozaki, matko, nie bójcie się, my nie od Lachiw.
— Lachiw? szczob ich łycho!
— Wy nam życzycie — prawda?
— Wam? — Starucha zastanowiła się chwilę.
— A was szczoby bolaczka!
Anton nie wiedział, co ma począć, gdy nagle drzwi jednej chaty skrzypnęły, i młodsza, ładna kobieta wyszła na podwórko.
— Ej, mołojcy, słyszała ja, szczo wy ne Lachy.
— Tak jest.
— A wy od Chmiela?
— Tak jest.
— Ne od Lachiw?
— Ni.
— A czego wy o chłopów pytali?
— Ot, tak pytali, czy już poszli.
— Poszli, poszli!
— Sława Bohu! A powiedzno, mołodycio, nie uciekał tu tędy jeden szlachcic, Lach przeklęty, z córką?
— Szlachcic? Lach? Ja ne boczyła.
— Nikogo tu nie było?
— Buw did. On chłopów namówił, żeby do Chmiela, do Zołotonoszy poszli, bo mówił, że tu kniaź Jarema przyjdzie.
— Gdzie?
— A tutki. A potem do Zołotonoszy ma ciągnąć, to mówił did.
— I did namówił chłopów do buntu?
— A did.
— A sam był?
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.