wskakiwali w wodę, inni krzyczeli, machali rękoma, lub rzucali się na ziemię.
— Co to? co się stało? — pytano na promie.
— Jarema! — krzyknął jeden głos.
— Jarema, Jarema! uciekajmy! — wołali inni.
Wiosła poczęły bić gorączkowo o wodę, prom mknął jak kozacka czajka po fali.
W tejże chwili jacyś konni ukazali się na prohorowskim brzegu.
— Wojska Jaremy! — wołano na promie.
Konni biegali po brzegu, kręcili się, wypytywali o coś ludzi — wreszcie poczęli krzyczeć na płynących:
— Stój! stój!
Zagłoba spojrzał i zimny pot oblał go od stóp do głowy — poznał kozaków Bohunowych.
Rzeczywiście był to Anton ze swymi semenami.
Ale jako się rzekło, pan Zagłoba nigdy na długo głowy nie tracił; przykrył oczy ręką, niby to, jako człek źle widzący, wpatrywać się musiał czas jakiś, wreszcie począł krzyczeć, jakby go kto ze skóry obdzierał:
— Ditki! to kozacy Wiśniowieckiego! O dla Boga i Świętej Przeczystej! prędzej do brzegu! Już my tamtych, co zostali, odżałujemy, a porąbać prom, bo inaczej pohybel nam wszystkim!!
— Prędzej, prędzej, porąbać prom! — wołali inni.
Zrobił się krzyk, wśród którego nie było słychać nawoływań od strony Prohorówki. W tej chwili prom zgrzytnął o żwir brzegowy. Chłopi poczęli wyskakiwać, ale jedni nie zdążyli jeszcze wysiąść, gdy drudzy rwali już burty promu, bili siekierami w dno. Deski i oderwane szczapy poczęły latać w powietrzu. Niszczono nieszczęsny
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.