statek z wściekłością, rwano na sztuki i kawałki, przestrach zaś dodawał siły burzącym.
A przez ten czas pan Zagłoba krzyczał:
— Rąb, tłucz, rwij, pal — ratuj się! Jarema idzie! Jarema idzie!
Tak krzycząc, wycelował swoje zdrowe oko na Helenę i począł niem mrugać znacząco.
Tymczasem z drugiego brzegu krzyki wzmogły się na widok niszczenia statku, ale że było zbyt daleko, przeto nie można było zrozumieć, co krzyczano. Wymachiwania rękami podobne były do gróźb i zwiększyły tylko pośpiech w niszczeniu.
Statek zniknął po chwili, ale nagle ze wszystkich piersi znów wyrwał się okrzyk grozy i przerażenia:
— Skaczut w wodu! płynut k’nam!! — wrzeszczeli chłopi.
Jakoż naprzód jeden konny a za nim kilkudziesięciu innych wparło konie w wodę i puściło się wpław do drugiego brzegu. Był to czyn szalonej niemal śmiałości, gdyż z wiosny wezbrana fala płynęła potężniej niż zwykle, tworząc tu i ówdzie liczne wiry i zakręty. Porwane pędem rzeki konie nie mogły płynąć wprost, fala poczęła je znosić z nadzwyczajną szybkością.
— Nie dopłyną! — krzyczeli chłopi.
— Potoną!
— Sława Bohu! O! o! już koń jeden zanurzył się.
— Na pohybel-że im!
Konie przepłynęły trzecią część rzeki, ale woda znosiła je w dół coraz silniej. Widocznie poczęły tracić siły, zwolna też zanurzały się coraz głębiej. Po chwili siedzący na nich mołojcy byli już do pasa w wodzie. Przeszedł czas jakiś. Nadbiegli chłopi z Szelepuchy patrzeć, co się
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.