— Kiedyindziej opowiem — mówił słabym głosem pan Skrzetuski. — Poranili mię i chorowałem.
— Poranili go! — wołał pan Dzik.
— Poranili, choć posła! — odrzekł pan Śleszyński.
I obaj patrzyli na się ze zdumieniem nad zuchwałością kozacką, a potem zaczęli się ściskać, z wielkiej ku panu Skrzetuskiemu przychylności.
— A widziałeś Chmielnickiego?
— Tak jest.
— Dawajcie go nam sam! — krzyczał Migurski — wnet go tu będziem bigosowali.
Na takich rozmowach zeszła noc. Nad ranem dano znać, że i ten drugi podjazd, który w dalszą drogę ku Czerkasom był posłany, wrócił. Podjazd oczywiście Bohuna nie dognał, ani nie schwytał, wszelako przywiózł dziwne wiadomości. Sprowadził on wielu spotkanych na drodze ludzi, którzy przed dwoma dniami Bohuna widzieli. Ci mówili, iż watażka widocznie kogoś gonił, wszędy bowiem rozpytywał, czy nie widziano grubego szlachcica, uciekającego z kozaczkiem. Przytem śpieszył się bardzo i leciał na złamanie karku. Ludzie owi zaręczali także, że nie widzieli, aby Bohun jaką pannę uwoził, która gdyby była, tedyby się jej dopatrzyli niezawodnie, gdyż semenów niewielu przy Bohunie się znajdowało. Nowa otucha, ale i nowa troska wstąpiła w serce pana Skrzetuskiego, gdyż relacye owe były po prostu dla niego niezrozumiałe.
Nie rozumiał bowiem, dlaczego Bohun gonił początkowo w stronę Łubniów, rzucił się na prezydyum wasiłowskie, a potem nagle zwrócił się w stronę Czerkas. Że Heleny nie porwał, to zdawało się być pewnem, bo pan Kuszel spotkał oddział antonowski, w którym
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.