Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich, którzy po wyjeździe książęcym nie chcieli zostawać na Zadnieprzu.
Surmy po pułkach grały, ale serca były ściśnięte. Każdy, patrząc na owe mury, myślał sobie w duszy: „miły domie, zali cię zobaczę jeszcze w życiu?“ Wyjechać łatwo, ale wrócić trudno. A przecie każdy część jakowąś duszy w tych miejscach zostawiał i pamięć słodką. Więc wszystkie oczy zwracały się po raz ostatni na zamek, na miasto, na wieże kościołów, i kopuły cerkwi i dachy domów. Każdy wiedział, co tu zostawiał, a nie wiedział, co go tam czekało w owej sinej dali, ku której dążył tabor...
Żal więc był we wszystkich duszach. Miasto wołało za odjeżdżającymi głosami dzwonów, jakby prosząc i zaklinając ze swej strony, by go nie opuszczano, nie wystawiano na niepewność, na złe losy przyszłe; wołało, jakby tym żałosnym dźwiękiem dzwonów chciało się żegnać i utrwalić w pamięci...
Więc choć pochód oddalał się — głowy były ku miastu zwrócone, a we wszystkich obliczach czytałeś pytanie:
— Zali nie ostatni raz?
Tak jest! Z tego całego wojska i tłumu, z tych tysiąców, które w tej chwili szły z księciem Wiśniowieckim, ani on sam, ani nikt nie miał już ujrzeć więcej ni miasta, ni kraju.
Trąby grały. Tabor posuwał się z wolna, ale ciągle — i po niejakim czasie miasto poczęło przesłaniać się mgłą błękitną, domy i dachy zlewały się w jedną massę, mocno w słońcu świecącą. Wtedy książę wypuścił naprzód konia i wjechawszy na wysoką mogiłę, stanął nieruchomie i patrzył długo. Toż ten gród błyszczący