Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

ku wschodowi i zachodowi, nie ku północy. Nocami niebo czerwieniło się, jak okiem dojrzał. Niewiasty śpiewały od wieczora do świtania pieśni pobożne. Przerażony dziki zwierz z płonących borów chronił się na trakt i ciągnął za taborem, mieszając się ze stadami domowego bydła. Wiatr naniósł dymów, które przesłoniły cały widnokrąg. Wojska i wozy posuwały się jak we mgle gęstej, przez którą wzrok nie sięgał. Piersi nie miały czem oddychać, dym gryzł oczy — a wiatr napędzał go coraz więcej. Światło słoneczne nie mogło się przebić przez te tumany i nocami było widniej, niż w dzień, bo świeciły łuny. Bór zdawał się nie mieć końca.
Wśród takich to płonących lasów i dymów prowadził Jeremi swoje wojska. Przytem nadeszły wieści, że nieprzyjaciel idzie drugą stroną Trubieży, ale nie wiedziano, jak wielką była jego potęga — wszelako Tatarzy Wierszuła sprawdzili, że był jeszcze bardzo daleko.
Tymczasem pewnej nocy przyjechał do taboru pan Suchodolski z Bodenek, z tamtej strony Desny. Był to dawny dworzanin rękodajny księcia, który przed kilkoma laty na wieś się przeniósł. Uciekał i on przed chłopstwem, ale przywiózł wieść, o której nie wiedziano jeszcze w wojsku.
Wielka też zrobiła się konsternacya, gdy zapytany przez księcia o nowiny, odpowiedział:
— Złe, mości książę! O pogromie hetmańskim już wiecie, zarównie jak i o śmierci królewskiej?
Książę, który siedział na małym taboreciku podróżnym przed namiotem, zerwał się na równe nogi:
— Jakto, król umarł?
— Miłościwy pan oddał ducha w Mereczu, jeszcze