Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

na tydzień przed pogromem korsuńskim — rzekł Suchodolski.
— Bóg w miłosierdziu swojem nie dał mu dożyć takiej chwili — odpowiedział książę. Poczem za głowę się wziąwszy, mówił dalej: — Straszne to czasy nadchodzą na tę Rzeczpospolitą. Konwokacye i elekcye — interregnum, niezgody i machinacye zagraniczne teraz, gdy potrzebaby, aby cały naród w jeden miecz w jednych ręku się zmienił. Bóg chyba odwrócił od nas oblicze swoje i w gniewie swym za grzechy chłostać nas zamierza. Toż tę pożogę sam tylko król Władysław mógł ugasić, gdyż dziwną on miał miłość między kozactwem, a prócz tego wojenny był pan.
W tej chwili kilkunastu oficerów, między nimi Zaćwilichowski, Skrzetaski, Baranowski, Wurcel, Machnicki Polanowski zbliżyło się do księcia, który rzekł:
— Mości panowie, król umarł!
Głowy odkrywały się, jak na komendę. Twarze spoważniały. Wieść tak niespodziana mowę wszystkim odjęła. Po chwili dopiero wybuchnął żal powszechny.
— Wieczne odpocznienie racz mu dać Panie — rzekł książę.
— I światłość wiekuista niechaj mu świeci na wieki!
Wkrótce potem ksiądz Muchowiecki zaintonował „dies irae“ i wśród tych lasów, wśród tego dymu pognębienie niewypowiedziane ogarnęło serca i dusze. Wszystkim zdawało się, jakby jakaś oczekiwana odsiecz zawiodła, jakby już teraz wobec groźnego nieprzyjaciela sami zostali na świecie... i nie mieli na nim nikogo więcej, ino swego księcia.
To też wszystkie oczy zwróciły się ku niemu i nowy węzeł został między nim, a żołnierstwem związany.