Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

wiała, ale uspokajał go w tem znacznie pan Longinus Podbipięta, który Zagłobę poznał dawniej od Skrzetuskiego.
— Braciaszku, mości namiestniku — mówił — wybijże sobie to z głowy. Jużże ten szlachcic tego nie uczynił. Było i u Kurcewiczów dosyć skarbów, któreby mu Bohun chętnie odstąpił, taż gdyby chciał dziewczynę gubić, gardłaby nie narażał i do fortuny doszedł.
— Prawda jest — mówił namiestnik — ale czemuż za Dniepr, a nie do Łubniów, lub do Czernihowa z nią uciekał?
— Jużże ty się uspokój, mileńki. Ja tego Zagłobę znam. Pił on ze mną i zapożyczał się u mnie. O pieniądze on nie dba ani o swoje, ani o cudze. Swoje ma, to straci — cudzych nie odda, ale żeby miał na takie postępki się puszczać, tego po nim się nie spodziewam.
— Lekki to jest człek, lekki — mówił Skrzetuski.
— To może i lekki, ale frant, który każdego w pole wywiedzie i ze wszystkich niebezpieczeństw się wykręci. A jako tobie ksiądz prorockim duchem przepowiedział, iż ci ją Bóg powróci — tak i będzie, gdyż słuszna to jest, aby wszelki szczery afekt był wynagrodzony, którą ufnością pocieszaj się, jako ja się pocieszam.
Tu pan Longinus sam począł wzdychać ciężko, a po chwili dodał:
— Popytajmyż się jeszcze w zamku, może oni choć przechodzili tędy.
I pytali się wszędzie, ale napróżno — nie było żadnego śladu nawet i przejścia zbiegów. W zamku pełno było szlachty z żonami i dziećmi, która się tu