i w godzinę później dwór ruszył do Turowa, wojska zaś ku Prypeci.
W nocy na przeprawie, gdy budowano tratwy do przeniesienia dział, a usarye pilnowały robót — rzekł pan Longinus do Skrzetuskiego:
— Ot, braciaszku, nieszczęście!
— Coć się stało? — pytał namiestnik.
— A to te wieści z Ukrainy!
— Jakie?
— Powiadali przecie zaporożcy, że Tuhaj-bej odszedł z ordą do Krymu.
— To i cóż z tego? Na to przecież nie będziesz płakał.
— Owszem, braciaszku, boś mnie powiedział — i miałeś słuszność — co? że — kozackich głów liczyć nie mogę, a skoro Tatarzy odeszli, tak skądże ja wezmę trzech głów pogańskich, gdzie ich szukać będę? A mnie one, ach jak potrzebne!
Skrzetuski, choć sam strapiony, uśmiechnął się i odrzekł:
— Zgaduję, o co ci chodzi, bom widział, jak cię dziś na rycerza pasowano.
Na to pan Longinus ręce złożył:
— Tak, bo pocóż dłużej skrywać, polubiłem, braciaszku, polubiłem... Ot, nieszczęście!
— Nie martw się. Nie wierzę ja w to, by Tuhaj-bej już odszedł, a zresztą będziesz miał pogaństwa jak tych komarów nad głową.
Rzeczywiście całe chmury komarów unosiły się nad końmi i ludźmi, bo wojska weszły w kraj błot nieprzebytych, lasów bagnistych, łąk rozmiękłych, rzek, rzeczek
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.