a przez ten czas wojska się zbiorą i z głębi Rzeczypospolitej w pomoc mu ruszą. Wybierajcie...
I potrwożeni pułkownicy milczeli, a Chmielnicki mówił:
— Czemużeście to zmaleli? czemu więcej nie przecie na mnie, bym ku Warszawie ciągnął? Gdy tedy nie wiecie co czynić, na mnie to zdajcie, a Bóg da, swoją i wasze głowy ocalę i kontentacyą dla wojska zaporoskiego i wszystkich kozaków otrzymam.
Jakoż pozostawał jeden sposób: układy. Chmielnicki dobrze wiedział, ile tą drogą można w Rzeczypospolitej wymódz; liczył, że sejmy prędzej na znaczną kontentacyą się zgodzą, niż na podatki, zaciągi i wojnę, która musiałaby być i długą i trudną. Wiedział wreszcie, że w Warszawie jest potężna partya, a na jej czele sam król, o którego śmierci wieść jeszcze nie doszła[1] i kanclerz i wielu panów, którzy radziby wzrost olbrzymich fortun magnackich na Ukrainie powstrzymać, z kozaków siłę dla rąk królewskich stworzyć, wieczysty pokój z nimi zawrzeć i one tysiące zebrane do postronnej wojny użyć. W tych warunkach mógł i dla siebie Chmielnicki znamienitą szarżę zyskać, buławę hetmańską z królewskiego ramienia otrzymać i dla kozaków nieprzeliczone ustępstwa osiągnąć.
Oto dlaczego leżał długo pod Białocerkwią. Zbroił się, uniwersały na wszystkie strony rozsyłał, lud ściągał, całe armie tworzył, zamki pod moc swoją zagarniał, bo wiedział, że tylko z silnym układać się będą, ale w głąb Rzeczypospolitej nie ruszał.
- ↑ 12 czerwca pod Białocerkwią nie wiedziano jeszcze o śmierci króla.