Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

I twarz mu pojaśniała, wypogodziła się — rozpoczynano z nim układy.
Ale tegoż dnia przyszły i wieści wprost przeciwne pokojowemu poselstwu pana Kisiela.
Doniesiono, iż książę, wypocząwszy wojsku strudzonemu pochodem przez lasy i błota, wstąpił w kraj zbuntowany; że bije, pali, ścina; że podjazd wysłany pod Skrzetuskim rozbił dwutysiączną watahę kozaków i czerni — i wytępił ją co do nogi; że sam książę wziął szturmem Pohrebyszcze, majętność książąt Zbarazkich — i ziemię a wodę tylko zostawił. Opowiadano przerażające rzeczy o tym szturmie i zdobyciu Pohrebyszcz — było to bowiem gniazdo najzaciętszych rezunów. Książę miał powiedzieć do żołnierzy: „mordujcie ich tak, by czuli że umierają“[1]. Więc też żołnierstwo najdzikszych dopuszczało się okrucieństw. Z całego miasta nie ocalała jedna żywa dusza. Siedmiuset jeńców powieszono, dwustu wbito na pale. Mówiono również o wierceniu oczu świdrami, o paleniu na wolnym ogniu. Bunt zgasł od razu w całej okolicy. Mieszkańcy albo pouciekali do Chmielnickiego, albo przyjmowali pana Łubniańskiego na klęczkach, z chlebem i solą, wyjąc o miłosierdzie. Pomniejsze watahy wszystkie były starte — a w lasach, jak twierdzili zbiegowie z Samhorodka, Spiczyna, Pleskowa i Wachnówki, nie było jednego drzewa, na któremby kozak nie wisiał.
I działo się to wszystko pod bokiem Białocerkwi i krociowej armii Chmielnickiego.

To też Chmielnicki, gdy się o tem dowiedział,

  1. Rudawski twierdzi, iż słowa owe były wyrzeczone w Niemirowie.