Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

stwu. Niemniej przeto w pierwszej chwili nie można było niczego zrozumieć, ani dosłyszeć dla wielkiej furyi, z jaką nad pismem rozprawiano. „Towarzystwo“ podobne było zdala do wielkiego wiru, w którym wrzało, kotłowało się i huczało mrowie ludzkie. Pułkownicy potrząsali piernaczami i przyskakiwali sobie z pięściami do oczu. Widziałeś twarze czerwone, rozpalone oczy, pianę na ustach, a wszystkim partyzantom dalszej wojny przewodził Erazm Czarnota, który wpadł w szał prawdziwy. Chmielnicki też, patrząc na jego wściekłość, blizkim był wybuchu, przed którym cichło zwykle wszystko, jak przed rykiem lwa. Ale pierwej jeszcze wskoczył na ławę Krzeczowski, piernaczem machnął i krzyknął głosem do grzmotu podobnym:
— Czabanować wam, nie radzić, raby pogańskie!
— Cicho! Krzeczowski chce mówić! — krzyknął pierwszy Czarnota — który spodziewał się, iż przesławny pułkownik za wojną będzie przemawiał.
— Cicho! cicho! — wrzeszczeli inni.
Krzeczowski był niezmiernie szanowany między kozactwem, a to dla wielkich usług, które oddał, dla wielkiej głowy wojennej i, dziwna rzecz — dlatego, iż był szlachcic. Uciszyło się więc zaraz i wszyscy czekali z ciekawością, co powie; sam Chmielnicki utkwił w niego wzrok niespokojny.
Ale Czarnota mylił się, przypuszczając, iż pułkownik za wojną wystąpi. Krzeczowski bystrym swym umysłem zrozumiał, iż teraz, albo nigdy mógł uzyskać od Rzplitej owe starostwa i dostojeństwa, o których marzył. Odgadł, że przy pacyfikacyi kozaków, jego przed wielą innymi będą się starali ująć i zaspokoić, czemu pan Krakowski, jako w niewoli będący, nie będzie