Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

dobrych daj, bo czernią nie z Wiśniowieckim to poczynać. Tak i pójdę — zamkiw budowaty, byty, rizaty, wiszaty! Na pohybel im, białoruczkym!
Drugi ataman wysunął się naprzód.
— Ja z toboju, Maksym!
Był to Pułjan.
— I Czarnota hadziacki i Hładki mirhorodzki i Nosacz ostręski pójdą z tobą! — rzekł Chmielnicki.
— Pójdziemy — ozwali się jednogłośnie, bo już ich przykład Krzywonosa zachęcił i duch w nich wstąpił.
— Na Jeremu! na Jeremu! — zagrzmiały okrzyki w zgromadzeniu. — Koli! koli! — powtórzyło towarzystwo i po pewnym czasie narada zmieniła się w pijatykę. Pułki wyznaczone z Krzywonosem piły na śmierć — bo też i szły na śmierć. Mołojcy sami dobrze o tem wiedzieli, ale już w ich sercach nie było strachu. „Raz maty rodyła“ — powtarzali za swym wodzem i dlatego też sobie już nic nie żałowali, jako zwyczajnie przed śmiercią. Chmielnicki pozwalał i zachęcał — czerń szła za ich przykładem. Tłumy zaczęły śpiewać pieśni w sto tysięcy głosów. Rozproszono konie powodowe, które szalejąc po obozie i wzbijając tumany kurzawy, wszczęły nieopisany nieład. Goniono je z krzykiem, zgiełkiem i śmiechami; znaczne watahy włóczyły się nad rzeką, strzelały z samopałów, parły się i cisnęły do kwatery samego hetmana, który kazał je wreszcie Jakubowiczowi rozpędzać. Wszczęły się bójki i zamęt, dopóki deszcz ulewny nie zapędził wszystkich pod szałasy i wozy.
Wieczorem burza rozhulała się na niebie. Grzmoty przewalały się z jednego końca chmur w drugi, błyska-