Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

danemi oczyma, ze śladami niewypowiedzianych trudów na twarzy. Skłonili się w milczeniu księciu, gościom i czekali co powie.
— Mości panowie — rzekł książę — czy konie u toków?
— Tak jest.
— Gotowe?
— Jako zawsze.
— To dobrze. Za godzinę ruszamy na Krzywonosa.
— Hę? — rzekł wojewoda kijowski i spojrzał ze zdziwieniem na pana Krzysztofa, podsędka bracławskiego.
A książę mówił dalej:
— Imć Poniatowski i Imć Wierszuł ruszą pierwsi. Za nimi pójdzie Baranowski z dragonią, a w godzinę żeby mi i armaty Wurcla wyszły.
Pułkownicy, skłoniwszy się, opuścili izbę — i po chwili rozległy się trąbki, grające wsiadanego. Wojewoda kijowski takiego pośpiechu się nie spodziewał, a nawet sobie nie życzył, gdyż był zmęczony i zdrożony. Liczył on na to, że z dzionek u księcia wypocznie i jeszcze zdąży — a tu przychodziło zaraz, nie śpiąc, nie jedząc, na koń siadać.
— Mości książę — rzekł — a czy zajdą żołnierze wasi do Machnówki, bo widziałem, strasznie fatigati, a to droga daleka.
— Niech waszą mość o to głowa nie boli. Jak na śpiewanie idą oni na bitwę.
— Widzę ja to, widzę. Siarczysty żołnierz, ale bo to i mój lud podrożony.
— Mówiłeś wasza mość: periculum in mora.