Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

i rżąc, biegły po równinie z rozwianemi grzywami, na tle pożaru do bestyj piekielnych podobne. Czasem chorągiew kraśna, powiewająca nad ciżbą, zapadała nagle w tłum, by nie podnieść się więcej. Ale wzrok księcia biegł poza linię walczących, aż na górę ku miastu, gdzie na czele dwóch pułków wybranych stał sam młody Krzywonos, czekając na chwilę, by się rzucić w środek walczących i złamać nadwątlone szyki polskie zupełnie.
Skoczył nareszcie, biegnąc ze strasznym krzykiem wprost na dragonów Baranowskiego, ale na tę chwilę czekał także i książę.
— Prowadź! — krzyknął do Skrzetuskiego.
Skrzetuski koncerz w górę podniósł i żelazna nawała ruszyła naprzód.
Nie biegli długo, bo linia bojowa zbliżyła się do nich znacznie. Dragoni Baranowskiego rozstąpili się z błyskawiczną szybkością w prawo i lewo, by przystęp hussaryi do kozaków otworzyć, oni zaś runęli przez te wrota całym ciężarem na zwycięskie już sotnie Krzywonosowe.
— Jeremi! Jeremi! — zawołali hussarze.
— Jeremi! — powtórzyło całe wojsko.
Straszne imię dreszczem trwogi ścisnęło serca zaporożców. W tej chwili dopiero poznali, iż to nie wojewoda kijowski, lecz sam książę dowodzi. Zresztą nie mogli oni stawić oporu hussaryi, która samym swoim ciężarem druzgotała ich tak, jak walący się mur druzgoce stojących pod nim ludzi. Jedynym ratunkiem dla nich było rozstąpić się na obie strony, puścić hussaryę przez siebie i z boków na nią uderzyć; ale te boki były już pilnowane przez dragonią i przez lekkie chorągwie Wierszuła, Kuszla i Poniatowskiego, którzy, spędziwszy skrzydła kozackie, zepchnęli je we środek. Teraz postać walki zmie-