Na to pan Stachowicz, człowiek poważny i śmiały, wstał, i zwracając się ku Baranowskiemu, rzekł:
— Przyjacielem panu wojewodzie bracławskiemu będąc i posługując od niego, nie pozwolę, by go tu zdrajcą zwali. I jemu też broda od zgryzoty zbielała — a ojczyźnie służy tak jak rozumie, może mylnie, ale uczciwie!
Książę nie słyszał tej odpowiedzi, bo pogrążył się w myślach i w boleści. Baranowski nie śmiał też w obeności jego burdy robić, więc tylko oczy swe stalowe utkwił w panu Stachowiczu, jakby mu chciał rzec: „znajdę cię!“ i rękę na głowni miecza położył — tymczasem jednak Jeremi ocucił się z zamyślenia i rzekł ponuro:
— Niema tu innego wyboru, jeno albo posłuszeństwo złamać (boć w czasie bezkrólewia oni władzę sprawują), albo honor ojczyzny, dla któregośmy pracowali, poświęcić...
— Z nieposłuszeństwa wszystko złe w tej Rzeczypospolitej płynie — rzekł poważnie wojewoda kijowski.
— Więc pozwolimy na pohańbienie ojczyzny? Więc jeśli jutro nam każą, byśmy z powrozem u szyi do Tuhaj-beja i Chmielnickiego poszli, tedy i to dla posłuszeństwa uczynim?
— Veto! — ozwał się pan Krzysztof, podsędek bracławski.
— Veto! — powtórzył pan Kierdej.
Książę zwrócił się do pułkowników:
— Mówcie, starzy żołnierze! — rzekł.
Pan Zaćwilichowski głos zabrał:
— Mości książę, ja mam lat siedmdziesiąt, jestem Rusin błahoczestywy, byłem komisarzem kozackim i ojcem mnie sam Chmielnicki nazywał. Prędzejbym powi-
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.