Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba dać dłuższą folgę wojsku i czekać na napływ świeżej szlachty do obozu.
Temi myślami przejęty, pan Skrzetuski wracał napowrót do księcia na czele swoich semenów, a musiał iść cicho, ostrożnie i tylko nocą, aby uniknąć podjazdów Krzywonosowych i licznych luźnych band, złożonych z kozactwa i czerni, nieraz bardzo potężnych, które grasowały w całej okolicy, paląc dwory, wycinając szlachtę i łowiąc uciekających po gościńcach. Tak przeszedł Bakłaj i wjechał w bory mszynieckie, gęste, pełne zdradliwych jarów i rozłogów. Szczęściem po niedawnych deszczach służyła mu piękna pogoda w tej podróży. Noc była pyszna, lipcowa, bez księżyca, ale usiana gwiazdami. Semenowie szli wązką dróżką leśną, prowadzeni przez służących borowych mszynieckich, ludzi bardzo pewnych i znających swoje bory doskonale. W lesie panowała cisza głęboka, przerywana tylko trzaskiem suchych gałązek pod kopytami końskiemi — gdy nagle do uszu pana Skrzetuskiego i semenów doszedł daleki jakiś szmer, podobny do śpiewu przerywanego okrzykami.
— Stój! — rzekł cicho pan Skrzetuski, i zatrzymał linię semenów. — Co to jest?
Stary borowy przysunął się ku niemu:
— To panie waryaty chodzą teraz po lesie i krzyczą, ci, co im się od okropności w głowie pomieszało. My wczoraj spotkali jedną szlachciankę, co chodzi, panie, po sosnach patrzy i woła: dzieci! dzieci! Widno jej chłopi dzieci porżnęli. Na nas oczy wytrzeszczyła i poczęła piszczeć, że aż nogi pod nami zadrżały. Mówią, że po wszystkich lasach takich jest dużo.
Pana Skrzetuskiego, choć był rycerzem bez trwogi, dreszcz przeszedł od stóp do głów.