jakieś dziwne myśli, jakieś uczucia i tęsknotę, z których sam sobie sprawy zdać nie umiał. Niezagojone rany jego serca otworzyły się, ścisnął go żal głęboki za niedawną przeszłością, za utraconem szczęściem, za owemi chwilami ciszy i spokoju. Zadumał się i rozżalił — a tymczasem „did“ śpiewał dalej:
„Stań, obernysia, hlań zadywysia, kotory wojujesz,
Łukom, stryłamy, porochom, kulami i meczem szyrmujesz,
Bo też rycere i kawalere peredtym buwały,
Tym wojowały, od tohoż mecza sami umirały!
Stań, obernysia, hlań zadywysia i skiń z sercia butu,
Nawerny oka, kotory z Potoka idziesz na sławutu.
Newennyje duszy beresz za uszy, wolnost’ odejmujesz,
Korola ne znajesz, rady ne dbajesz, sam sobie sejmujesz.
Hej porażajsia ne zapalajsia, bo ty rejmentarujesz,
Sam buławoju, wszem polskim kraju, jak sam choczesz kierujesz“.
„Did“ znów ustał, a wtem kamyk wysunął się z pod opartej na nim ręki jednego z semenów i począł się toczyć z szelestem na dół. Kilku chłopów zakryło oczy rękoma i poczęło patrzeć bystro w górę ku lasowi; wtedy pan Skrzetuski uznał, iż czas nadszedł i wypalił w środek tłumu z pistoletu.
— Bij! morduj! — krzyknął — i trzydziestu semenów dało ognia, tak prawie, jak w twarz chłopstwu, a po wystrzelaniu, z szablami w ręku zsunęli się błyskawicą po pochyłej ścianie wąwozu, między przerażonych i zmieszanych rezunów.
— Bij, morduj! — zabrzmiało przy jednem ujściu wąwozu.
— Bij, morduj! — powtórzyły dzikie głosy przy drugiem.
— Jeremi! Jeremi!