Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

— Siła jest jeńców?
— Simnadciat’ — odpowiedzieli żołnierze.
Na to pan Skrzetuski:
— Potkała mnie wielka radość i miłosierdzie jest we mnie. Puścić ich wolno.
Semenowie uszom swoim wierzyć nie chcieli. Tego zwyczaju nie bywało w wojskach Wiśniowieckiego.
Skrzetuski zmarszczył z lekka brwi.
— Puścić ich wolno — powtórzył.
Semenowie odeszli, ale po chwili starszy essauł wrócił i rzekł:
— Panie poruczniku, nie wierzą, iść nie śmią.
— A pęta mają rozcięte?
— Tak jest.
— Tedy ostawić ich tutaj, a sami na koń.
W pół godziny później, orszak posuwał się znów wśród ciszy wązką dróżyną. Zeszedł też księżyc, który poprzenikał długiemi białemi pasmami do środka boru i rozświecił ciemne głębie. Pan Zagłoba i Skrzetuski, jadąc na czele, rozmawiali ze sobą.
— Mówże mnie waszmość o niej wszystko, co tylko wiesz — rzekł rycerz. — To tedy waszmość ją z rąk Bohunowych wyrwałeś?
— A ja, jeszczem mu łeb na odjezdnem obwiązał, by krzyczeć nie mógł.
— O toś waszmość postąpił wybornie, jak mnie Bóg miły! Ale jakżeście się do Baru dostali?
— Ej, siłaby mówić, i to podobno będzie innym razem, bom okrutnie fatigatus, w gardle mi zaschło od śpiewania chamom. Nie masz waszmość czego się napić?
— Mam manierczynę z gorzałką — oto jest!