Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

skłonniejszym był do stawienia oporu wojowniczym chęciom książęcym, co też się zaraz pokazało.
Zdawał więc sprawę pan Skrzetuski, a książę słuchał go w milczeniu. Wszystka starszyzna była obecna posłuchaniu, wszystkie twarze sposępniały na wieść o odmowie pułkowników — a oczy zwróciły się na księcia, któren rzekł:
— Więc to książę Dominik przysłał im zakaz?
— Tak jest. Pokazywali mi go na piśmie.
Jeremi wsparł się rękami o stół i twarz ukrył w dłonie. Po chwili zaś mówił:
— Zaiste, jest to więcej, niż człowiek przenieść może. Zali ja jeden mam pracować i zamiast pomocy, jeszcze impedimentów doznawać? Zali to nie mogłem, hen! aż ku Sandomierzu, do swoich majętności pójść i tam spokojnie siedzieć? A przeczżem tego nie uczynił, jeśli nie dla miłości ku ojczyźnie? Oto mi nagroda teraz za trudy, za uszczerbek w fortunie, za krew...
Kniaź mówił spokojnie, ale taka gorycz, taki ból drgał w jego głosie, że wszystkie serca ścisnęły się żalem. Starzy pułkownicy, weterani z pod Putywla, Starca, Kumejków, i młodzi zwycięzcy z ostatniej wojny, poglądali na niego z niewysłowioną troską w oczach, bo wiedzieli, jaką ciężką walkę stacza z samym sobą ten żelazny człowiek, jak strasznie musi cierpieć jego duma od upokorzeń, które się na niego zwaliły. On, kniaź „z bożej miłości“ — on, wojewoda ruski, senator Rzeczypospolitej, musiał ustępować takim Chmielnickim i Krzywonosom; on, monarcha prawie, który niedawno jeszcze przyjmował posłów postronnych władców, musiał się cofnąć z pola chwały i zamknąć w jakim zameczku, czekając na rezultat wojny, którą inni prowadzić będą, albo upokarzających