— Fortuna kołem się toczy i pysznych poniża — rzekł książę. — Nie chcieliście waszmościowie przyjść na zaprosiny nasze, teraz zaś sami przychodzicie.
— Wasza książęca mość! — rzekł śmiało Osiński. — Duszą całą chcieliśmy pod W. K. Mością służyć, ale zakaz był wyraźny. Kto go wydał, niech zań odpowiada. My prosim o przebaczenie, choć niewinni, bo jako wojskowi, musieliśmy słuchać i milczeć.
— To książę Dominik rozkaz odwołał? — pytał książę.
— Rozkaz nie został odwołany — rzekł Osiński — ale już nas nie obowiązuje, gdyż jedyny ratunek i ocalenie wojsk naszych w łasce Waszej Książęcej mości, pod którego komendą odtąd żyć, służyć i umierać chcemy.
Słowa te pełne siły męskiej i postać Osińskiego, jak najlepsze wywarły na księciu i towarzyszach wrażenie. Był to bowiem słynny żołnierz, i choć młody jeszcze, bo nie więcej czterdziestu lat liczył, pełen już wojennej praktyki, której w armiach cudzoziemskich nabył. Każde żołnierskie oko spoczywało też na nim chętnie. Wysoki, prosty jak trzcina, z podczesanym do góry żółtym wąsem i szwedzką brodą, strojem i postawą przypominał zupełnie pułkowników z trzydziestoletniej wojny. Korycki, z pochodzenia Tatar, w niczem do niego nie był podobny. Małego wzrostu i krępy, spojrzenie miał posępne i dziwnie wyglądał w cudzoziemskim ubiorze, nielicującym z jego wschodnimi rysami. Dowodził pułkiem niemieckiej wybranej piechoty i słynął zarówno z męstwa, jak z mrukliwości i żelaznej dyscypliny, w której żołnierzy swych utrzymywał.
— Czekamy rozkazów Waszej Książęcej mości — rzekł Osiński.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.