różnemi cnotami obdarzył. Jako słyszałem, nie masz w świecie nad naszą jazdę, a znowu ani nasza, ani węgierska piechota porównać się z niemiecką nie może.
— Bo Bóg jest sprawiedliwy — rzecze na to pan Zagłoba. — Waści naprzykład dał wielką fortunę, wielki miecz i ciężką rękę, a za to mały dowcip.
— Już się do niego przypił, jak końska pijawka — rzekł, śmiejąc się, pan Skrzetuski.
A pan Podbipięta oczy zmrużył i rzekł ze zwykłą sobie słodyczą:
— Słuchać hadko! Waści dał język pono za długi.
— Jeśli utrzymujesz, że źle zrobił, dając mi taki, jaki mam, tedy pójdziesz do piekła, razem ze swoją czystością, bo woli Jego chcesz kontrować.
— Et, kto tam waści przegada. Gadasz i gadasz.
— A wieszże waćpan, czem człowiek różni się od zwierząt?
— A czem?
— Oto rozumem i mową.
— Ot, dałże mu, dał! — rzecze pułkownik Mokrski.
— Jeżeli tedy waćpan nie pojmujesz, dlaczego w Polsce najlepsza jazda, a u Niemców piechota, to ja ci to wytłumaczę.
— No, dlaczego? dlaczego? — spytało kilka głosów.
— Oto gdy Pan Bóg konia stworzył, przyprowadził go przed ludzi, żeby zaś jego dzieło chwalili. A na brzegu stał Niemiec, jako to się oni wszędy wcisną. Pokazuje tedy Pan Bóg konia i pyta się Niemca: co to jest? A Niemiec na to: Pferd! — Co? — powiada Stwórca — to ty na moje dzieło: „pfe!“ mówisz? a nie będziesz ty za to, plucho, na tem stworzeniu jeździł — a jeśli będziesz, to kiepsko. To rzekłszy, Polakowi konia
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.