Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

mocą i hukiem, że aż ratyszcze pękło, co widząc, książę zatrzymał go i pytał:
— A waść to własnemi rękami zdobyłeś ów znak?
— Do usług Waszej K. Mości!
— Widzę tedy, żeś nietylko Ulises, ale i Achilles.
— Prosty ja żołnierz, jeno pod Aleksandrem Macedońskim służę.
— Ponieważ lafy waść nie bierzesz, niechże ci skarbnik jeszcze dwieście czerwonych złotych za tak cnotliwy twój proceder wypłaci.
Pan Zagłoba za kolana księcia chwycił i rzekł:
— W. K. Mość! większa to łaska, niż moje męstwo, które radeby się we własnej modestyi ukryć.
Zaledwie widzialny uśmiech błąkał się po czarniawej twarzy pana Skrzetuskiego, ale rycerz milczał i później nawet ani księciu, ani nikomu o niespokojnościach pana Zagłoby przed bitwą nie wspomniał — zaś pan Zagłoba odszedł z miną tak sierdzistą, że widząc go, żołnierze z pod innych chorągwi pokazywali go palcami, mówiąc:
— Ten ci to jest, co dziś najwięcej dokazywał.
Noc zapadła. Po obu stronach rzeki i stawu zapłonęły tysiące ognisk i dymy, jako kolumny, wzniosły się ku niebu. Strudzony żołnierz krzepił się jadłem, gorzałką — lub ducha sobie do jutrzejszej bitwy dodawał, opowiadając czyny dzisiejszej. Ale najgłośniej rozprawiał pan Zagłoba, chwaląc się tem, czego dokazał, i tem, czegoby mógł dokazać, gdyby mu się koń nie rozparł.
— Już to mówię waszmościom — rzekł, zwracając się do oficerów książęcych i szlachty z pod chorągwi Tyszkiewicza — że wielkie bitwy dla mnie nie nowina;