doświadczyłem ich niemało i na Multanach, i w Turczech, ale żem pole zależał, bałem się — nie nieprzyjaciół, bo ktoby się tam chamstwa bał! — ale własnej zapalczywości, gdyż zaraz myślałem, iż mnie zbyt daleko uniesie.
— Jakoż i uniosła waści.
— Jakoż i uniosła! Spytajcie pana Skrzetuskiego. Jakem tylko ujrzał pana Wierszuła, padającego z koniem, zaraz chciałem, nie pytając na pomoc mu skoczyć. Ledwo mnie towarzysze powstrzymali.
— Tak jest! — rzecze pan Skrzetuski — musieliśmy waści hamować.
— Ale! — przerwał Karwicz — gdzie jest Wierszuł?
— Pojechał już na podjazd, nie zna on spoczynku.
— Uważcie tedy, mości panowie — mówił p. Zagłoba, niekontent, że mu przerwano opowiadanie — jakom tę chorągiew zdobył...
— To Wierszuł nie ranny? — pytał znów Karwicz.
— ...Nie pierwszą to już zdobyłem w życiu, ale żadna nie przyszła mi z taką pracą...
— Nie ranny, jeno potłuczony — odpowiedział Azulewicz, Tatar — i wody się napił, bo padł głową do stawu.
— To się dziwię, że ryby nie pozdychały — rzekł z gniewem pan Zagłoba — bo od takiej ognistej głowy musiała się woda zagotować.
— Wszelako wielki to kawaler!
— Nie tak zbyt wielki, skoro dość było na niego pół-Jana. Tfu, z waszmościami dogadać się nie można! Moglibyście się też odemnie nauczyć, jak zdobywać chorągwie na nieprzyjacielu...
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/253
Ta strona została uwierzytelniona.