Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

— Skądże ty o tem wiesz?
— Bom słyszał. Muszę już ja dokumentnie wszystko jegomości opowiedzieć, a jegomość niech się tymczasem ubiera, bo też i śniadanie dla nas warzą. Owóż, jakem wyjechał tą czajką z Kudaku, takeśmy jechali okrutnie długo, bo pod wodę, a do tego popsowała nam się czajka i trzeba było naprawiać. Jedziemy tedy, jedziemy, mój jegomość, jedziemy...
— Jedziecie, jedziecie!... — przerwał zniecierpliwiony pan Jan.
— I przyjechaliśmy do Czehryna. A co mnie tam spotkało, to już jegomość wie.
— To już wiem.
— Owóż, leżę ja w stajni, świata Bożego nie widzę. A wtem przyszedł Chmielnicki, zaraz po odjeździe Bohunowym, z okrutną siłą zaporoską. A że to poprzednio pan hetman wielki pokarał czehryńców za afekt dla zaporożców, i wiele ludzi było w mieście pobitych i poranionych, więc oni myśleli, że ja także z tych i dlatego nietylko mnie nie dobili, ale jeszcze dali wygodę, opatrunek i Tatarom wziąć nie dozwolili, chociaż oni im na wszystko pozwalają. Przyszedłszy ja tedy do przytomności, myślę, co mam robić? A ci złodzieje pod Korsuń przez ten czas poszli i tam panów hetmanów pobili. O mój jegomość, co moje oczy widziały, tego niewypowiedzieć! Oni zaś nic nie ukrywali, wstydu nijakiego nie znając i że to za swego mię mieli. A ja myślę: uciekać, czy nie uciekać? Alem widział, że bezpieczniej zostać, póki się lepsza okazya nie trafi. Kiedy to zaczęli zwozić z pod Korsunia makaty, rzędy, srebra, kredensy, klejnoty... oj! oj! mój jegomość — mało, że mi się serce nie rozpukło i oczy z głowy nie wylazły.