szawszy, że jegomość gromi koło Zasławia. Bogu najwyższemu niech będzie chwała, żem jegomości w dobrem zdrowiu i humorze zastał i że się jegomości weselisko szykuje... To już będzie koniec wszystkiego złego. Mówiłem ja tym złodziejom, co na księcia, naszego pana, szli, że już nie wrócą. Mają teraz! Może też i wojna się już skończy.
— Gdzie tam! Teraz się z samym Chmielnickim dopiero zacznie.
— A jegomość będzie po weselu wojował?
— Zaś myślałeś, że mnie tchórz we weselu obleci?
— Ej, nie myślałem. Wiem ja, że kogo obleci, to jegomości nie obleci, jeno tak się pytam, bo jak rodzicielom odwiozę to, com zebrał, chciałbym też z jegomością pójść. Może też Bóg mi dopomoże z mojej krzywdy się Bohunowi wypłacić, bo kiedy zdradą nie przystoi, to gdzież ja jego znajdę, jeśli nie w polu. On się nie będzie chował...
— Takiś zawzięty?
— Każdy niech będzie przy swojem. A ja jakom sobie obiecał, tak i do Turczechbym za nim pojechał. Już nie może inaczej być. A teraz ja z jegomością do Tarnopola pojadę — a potem na wesele. Ale czemu to jegomość do Baru na Tarnopol jedzie? Wżdyć to nie po drodze.
— Bo muszę chorągwie odprowadzić.
— Rozumiem, mój jegomość.
— Teraz daj co zjeść! — rzekł pan Skrzetuski.
— Już ja o tem myślałem. Brzuch to grunt.
— Zaraz po śniadaniu ruszymy.
— To i chwała Bogu, choć koniska mam zmizerowane okrutnie.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.