pełno krzyków, nawoływań: „z drogi!“ — przekleństw czeladzi, zwad, bójek, rżenia koni. Co mniejsze uliczki tak zawalone słomą, sianem, że i przecisnąć się niepodobna.
A wśród tych świetnych strojów, migających wszystkiemi barwami tęczy, śród jedwabiów, aksamitów, tyftyków, altembasów migocących, migotania brylantów, jakże dziwnie wyglądają pułki Wiśniowieckiego, wynędzniałe, obdarte, wychudzone, w zardzewiałych pancerzach, spłowiałych barwach i podartych mundurach! Towarzysze z pod najpoważniejszych znaków wyglądają jak dziady, gorzej czeladzi innych pułków, ale wszyscy czołem przed tymi łachmanami, przed tą rdzą i tą mizeryą, bo to znamiona bohaterów. Wojna, zła matka, własne dzieci jako Saturn pożera, a których nie pożre, to poobgryza, jak pies kości. Te spłowiałe barwy, to dżdże nocne, to pochody wśród nawałności elementów, albo słonecznej spiekoty; ta rdza na żelazie, to krew niestarta swoja, albo nieprzyjacielska, albo obie razem. To też Wiśniowiecczycy wszędzie rej wodzą. Oni opowiadają po szynkowniach i kwaterach, a inni tylko słuchają. I czasem którego ze słuchających aż porwie spazm za gardło, rękami po lędźwiach się uderzy i krzyknie: „A niechże waściów kule biją! chybaście dyabły nie ludzie!“ A Wiśniowiecczycy: „Nie nasza to zasługa, ale takiego wodza, któremu równego nie wydał jeszcze orbis terrarum.“ Więc wszystkie uczty kończą się okrzykami: vivat Jeremi! vivat książę wojewoda! wódz nad wodze i hetman nad hetmany!...
Szlachta, gdy się popije, wypada na ulice i z rusznic a muszkietów pali, a że Wiśniowiecczycy ostrzegają ją, że do czasu tylko swoboda, że przyjdzie chwila,
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/280
Ta strona została uwierzytelniona.