— W imię Ojca i Syna! — zawołał pan Zagłoba. — To widzę waści pachół zmartwychwstał.
Rzędzian zbliżył się i za kolana go objął.
— Nie zmartwychwstałem ja, alem nie umarł dzięki pono temu, żeś mnie jegomość ratował.
A pan Skrzetuski na to:
— I do Bohuna potem na służbę przystał.
— To będzie miał w piekle promocyą — rzekł pan Zagłoba. Potem, zwracając się do Rzędziana: — Nie musiałeś ty tam w tej służbie rozkoszy zażyć; naści talara na pociechę.
— Dziękuję pokornie jegomości — rzekł Rzędzian.
— On! — zawołał pan Skrzetuski — to frant na cztery nogi kuty. U kozaków łup wykupował, a co ma, tegobyśmy obaj z waćpanem nie kupili, choćbyś waćpan wszystkie swoje posiadłości w Turczech sprzedał.
— To tak? — rzekł pan Zagłoba. — Trzymajże sobie mojego talara i rośnij, lube drzewko, bo jeśli nie na Bożą mękę, to choć na szubienicę się przydasz. Dobrze temu pachołkowi z oczu patrzy. (Tu pan Zagłoba chwycił za ucho Rzędziana i targając je lekko, mówił dalej). Lubię frantów i toć prorokuję, że wyjdziesz na człowieka, jeśli bydlęciem nie zostaniesz. A jak cię tam twój pan, Bohun, wspomina — co?
A Rzędzian uśmiechnął się, bo mu pochlebiły słowa i kares — i odparł:
— O mój jegomość, a jak on jegomości wspomina, to aż skry zębami krzesze.
— Idź do dyabła! — zawołał z nagłym gniewem pan Zagłoba. — Co mi tu będziesz bredził!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.