Konie poczęły tulić uszy i chrapać. Horpyna jadąca na czele orszaku mruczała półgłosem niezrozumiałe słowa, jak gdyby pacierz dyabelski. Dopiero gdy przybyli na drugi kraniec wzgórza, odwróciła się i rzekła:
— No, już. Tu już dobrze. Trzymać ja je musiała zaklęciem, bo bardzo głodne.
Westchnienie ulgi wyrwało się ze wszystkich piersi. Bohun z Horpyną wysunęli się znów naprzód, a mołojcy, którzy przed chwilą tłumili oddech, poczęli szeptać do siebie i rozmawiać. Każdy przypomniał sobie, co mu się kiedy z duchami lub upiorami przytrafiło.
— Żeby nie Horpyna, to myby nie przeszli — mówił jeden.
— Mocna wid'ma.
— A nasz ataman i did'ka ne boitsia. Nie patrzył, nie słuchał, jeno się na swoją mołodycię oglądał.
— Żeby jemu się to zdarzyło, co mnie, toby nie był taki bezpieczny — rzekł stary essauł.
— A co się wam zdarzyło, ojcze Owsiwuju?
— Jechał ja raz z Reimentarówki do Hulapola, a jechał nocą koło mogił. Wtem baczu, hyc coś z tyłu z mogiły na kulbakę. Obejrzę się: dziecko — sineńkie, bladeńkie!... Widno Tatary z matką w jassyr prowadzili i umarło bez chrztu. Oczki mu goreją jak świeczki i kwili, kwili! Skoczyło mi z kulbaki na kark, aż tu czuję: kąsa za uchem. O Hospody! upiór. Alem to na Wołoszy długo sługiwał, gdzie upiorów więcej niż ludzi i tam są na nie sposoby. Zeskoczyłem z konia i gindżałem w ziemię. Zgiń! przepadnij! a ono jęknęło, chwyciło się za głownię od gindżała i po ostrzu spłynęło pod murawę. Przeciąłem ziemię na krzyż i pojechałem.
— To na Wołoszy tyle upiorów, ojcze?
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.