— No, doniu, nic ci — mówiła czarownica. — Ty się widać jego przelękła i pomroka cię chwyciła — ale pomroka przejdzie, a zdrowie przyjdzie. Ty jak orzech dziewczyna, tobie długo jeszcze na świecie żyć i szczęścia używać.
— Ktoś ty jest? — spytała słabym głosem kniaziówna.
— Ja? sługa twoja — bo on tak kazał.
— Gdzie ja jestem?
— W Czortowym jarze. Szczera tu pustynia, nikogo tu nie zobaczysz, prócz niego.
— Czy i ty tu mieszkasz?
— Tu nasz chutor. Ja Dońcówna, brat mój pod Bohunem pułkownikuje, dobrych mołojców wodzi, a ja tu siedzę — i będę ciebie pilnowała w tej komnacie złocistej. Z chaty terem! — aż łuna bije! to on dla cię wszystko to przywiózł.
Helena popatrzyła w hożą twarz dziewki i twarz ta wydała jej się pełną szczerości.
— A będziesz ty dobra dla mnie?
Białe zęby młodej wiedźmy zabłysły w uśmiechu.
— Będę. Zaśbym nie była! — rzekła — ale i ty bądź dobrą dla atamana. On sokół, on sławny mołojec, on ci...
Tu wiedźma schyliła się do ucha Heleny i zaczęła jej coś szeptać, wkońcu wybuchnęła śmiechem.
— Precz! — krzyknęła kniaziówna.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.