Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/029

Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc, Horpyna trąciła po dwakroć kułakiem w bok watażkę i pokazała mu wszystkie zęby w uśmiechu.
— Idźże ty do czorta! — rzekł kozak.
— No, no! wiem ja, że ty nie dla mnie.
Bohun zapatrzył się w spienioną wodę na kole, jakby sam chciał sobie wróżyć.
— Horpyna? — rzekł po chwili.
— A co?
— Jak ja pojadę, czy ona będzie za mną tużyła?
— Kiedy ty nie chcesz jej po kozacku zniewolić, to może i lepiej, że sobie pojedziesz.
— Ne choczu, ne mohu, ne smiju! Ja wiem, że onaby umarła.
— To może i lepiej, że pojedziesz. Póki ona cię widzi, nie chce cię i znać, ale jak posiedzi ze mną i z Czeremisem miesiąc, dwa — będziesz jej zaraz milszy.
— Żeby ona była zdrowa, tak wiem, coby ja zrobił. Sprowadziłby popa z Raszkowa i kazał sobie ślub dać, ale teraz się boję, bo jak się przelęknie — duszę odda. Samaś widziała.
— Dajże ty pokój. A poco tobie pop i ślub. Nie szczery ty kozak — nie! Ja tu nie chcę ni popa, ni księdza. W Raszkowie stoją Tatarzy dobruccy, jeszczeby ty ich na kark nam sprowadził, a jakby sprowadził, tak tyleby widział kniaziównę. Co tobie do głowy przyszło? Jedźże sobie i wracaj.
— A ty patrz w wodę i mów, co ujrzysz. Mów prawdę, a nie łżyj, choćby ty mnie nieżywego ujrzała.
Dońcówna zbliżyła się do koryta młyńskiego i podniosła drugą zastawę, wstrzymującą wodę krynicznego