Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

Bohun wprawdzie nie umiał czytać, ale wstydził się tego — bo nie chciał za prostaka uchodzić.
— To i jedź! — rzekła wiedźma. — Ty szczęśliwy — hetmanem zostaniesz, ja ot, tak nad tobą trzy buńczuki widziała, jako te palce widzę.
— I hetmanem zostanę i kniaziównę za żynku wezmę — mnie nie chłopkę brać.
— Z chłopką tyby inaczej gadał — ale tej ci wstyd. Ty powinien być Lachem.
— Jaże ne hirszy.
To rzekłszy, Bohun poszedł do stajni, do mołojców — a Horpyna jedzenie warzyć.
Wieczorem konie były gotowe do drogi, ale watażce niesporo było odjeżdżać. Siedział na pęku kobierców, w świetlicy, z teorbanem w ręku i patrzył na swoją kniaziównę, która już podniosła się z łoża, ale zasunąwszy się w drugi kąt izby, odmawiała cicho różaniec, nie zwracając żadnej uwagi na watażkę, tak jakby go wcale w świetlicy nie było. On przeciwnie, śledził z pod ściany oczyma każdy jej ruch, łowił uszami każde westchnienie — i sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. Co chwila otwierał usta, by rozpocząć rozmowę i słowa nie chciały mu wychodzić z gardła. Onieśmielała go twarz blada, milcząca, z wyrazem pewnej surowości w brwiach i ustach. Tego wyrazu nie widywał poprzednio na niej Bohun. I mimowoli przypomniał sobie podobne wieczory w Rozłogach i stanęły mu w myśli jakoby żywe: jako siadali on i Kurcewicze naokół dębowego stołu. Stara kniahini łuszczyła słoneczniki, kniazie rzucali kości z kubka — on wpatrywał się w śliczną kniaziównę, tak jak i teraz się wpatruje. Ale wówczas bywał szczęśliwy, wówczas gdy opowiadał swe