i na atamana czekają, a ataman w męce. Jasny płomień łuczywa pada na jego twarz, na bogaty kontusz i na teorban — a ona, żeby choć spojrzała! Atamanowi i gorzko, i gniewno, i tęskno i głupio. Chciałby się pożegnać czule, a boi się tego pożegnania, że nie będzie takie, jakiegoby z duszy pragnął, boi się, że odjedzie z goryczą, z gniewem, z bólem.
Ej, żeby to nie była kniaziówna Helena, kniaziówna Helena nożem pchnięta, śmiercią z własnej ręki grożąca, a miła, a miła! im okrutniejsza i dumniejsza, tem milsza!...
Wtem koń zarżał za oknem.
Watażka zebrał odwagę.
— Kniaziówno — rzekł — już mnie czas w drogę.
Helena milczała.
— A ty mnie nie powiesz: z Bogiem?
— Jedź waćpan z Bogiem! — rzekła poważnie.
Kozakowi ścisnęło się serce: powiedziała to, czego chciał, ale on chciał inaczej.
— No, wiem ja — rzekł — że ty na mnie gniewna, że ty mnie nienawidzisz, ale to ci powiem, że inny gorszyby był dla ciebie odemnie. Ja cię tu przywiózł, bo nie mógł inaczej, ale co ja ci złego zrobił? Czy nie obchodził się z tobą jak się godziło, jak z korolewną? Sama powiedz. Czy to ja już taki zbój, że ty mnie dobrego słowa nie dasz? A przecie ty w mojej mocy.
— W Bożej jestem mocy — rzekła z tąż samą jak i poprzednio powagą — ale że waćpan się przy mnie hamujesz, dziękuję i za to.
— To już pojadę, chociaż z takiem słowem. Może pożałujesz, może zatęsknisz!
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.