Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ne zderżymo. Innemuby zdzierżyli, Jaremie nie. Mołojcy się jego boją.
— A ja się jego nie boję — ja mu pułk w Wasiłówce na Zadnieprzu wyciął.
— Wiem ja to, że ty się jego nie boisz. Twoja sława kozacka, mołojecka, warta jego kniaziowej, ale ja mu bitwy dać nie mogę, bo mołojcy nie zechcą... Przypomnij, co na radzie mówili, jako się na mnie do szabel i kiścieni rzucali, że ich na rzeź chcę prowadzić.
— To idźmy do Chmiela, tam zażyjemy krwi i zdobyczy.
— Mówią, że Chmiel już od regimentarzy pobit.
— Temu ja nie wierzę, ojcze Maksymie. Chmiel lis, bez Tatarów nie uderzy na Lachów.
— Tak i ja myślę, ale trzeba wiedzieć. Wtedyby my wrażego Jaremę obeszli i z Chmielem się połączyli, ale trzeba wiedzieć! Ot, żeby się kto Jaremy nie bał, a z podjazdem poszedł i języka porwał, jaby mu czapkę czerwonych złotych nasypał.
— Ja pójdę, ojcze Maksymie, nie czerwonych szukać, ale sławy kozackiej, mołojeckiej.
— Ty drugi po mnie ataman, a ty chcesz iść? Będziesz ty jeszcze pierwszym atamanem nad kozakami, nad dobrymi mołojcami, bo ty się Jaremy nie boisz. Idźże ty sokole, a potem czego chcesz żądaj. No ja ci powiem: żeby ty nie poszedł, to jaby poszedł sam, ale mnie nie można.
— Nie można, bo jakbyście wy, ojcze, wyszli, takby mołojcy krzyknęli, że hołowu spasajete i rozlecieliby się na cały świat; a jak ja pójdę, tak im serca przybędzie.
— A siła komunika ci dać?