Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.



ROZDZIAŁ VII.

Zagłoba leżał związany w kij do własnej szabli, w tej samej izbie, w której odbywało się wesele, a straszliwy watażka siedział opodal na zydlu i pasł oczy przerażeniem jeńca.
— Dobry wieczór waści! — rzekł, dojrzawszy otwarte powieki swej ofiary.
Pan Zagłoba nie odrzekł nic, ale w jednem mgnieniu oka oprzytomniał tak, jakby kropli wina do ust nie brał, jeno mrówki, doszedłszy mu do pięt, wróciły się do góry aż do głowy, a szpik w kościach stał się zimny jak lód. Mówią, że człowiek tonący w ostatnim momencie widzi jasno całą swoją przeszłość, że przypomina wszystko — i zdaje sobie sprawę z tego, co się z nim dzieje; — taką jasność widzenia i pamięci posiadał w tej chwili pan Zagłoba, a ostatniem słowem tej jasności był cichy, niewypowiedziany ustami okrzyk:
— Ten mi dopiero da łupnia!
A watażka powtórzył spokojnym głosem:
— Dobry wieczór waszmości.
— Brr! — pomyślał Zagłoba — wolałbym, by wpadł w furyą.
— Nie poznajesz mnie, panie szlachcic?