lekkie uderzenia. Przyszła nareszcie chwila, że koniec pochwy znalazł się na jednej linii z łokciem i kolanem i że dalsze kiwania się ku ścianie nie mogły go już wypychać.
Tak, ale natomiast z drugiej strony zwieszała się już znaczna część szabli, i wiele cięższa, biorąc na uwagę rękojeść.
Na rękojeści był krzyżyk, jako zwykle przy karabelach; pan Zagłoba liczył na ów krzyżyk.
I po raz trzeci począł kołysać się, ale tym razem celem jego usiłowań było odwrócenie się nogami do ściany. Dopiąwszy i tego, jął posuwać się wzdłuż. Szabla jeszcze tkwiła między podkolanami a rękoma, ale rękojeść zawadzała co chwila o nierówności gruntu — nakoniec krzyżyk zawadził silniej — pan Zagłoba kiwnął się ostatni raz i przez chwilę radość przydwoździła go na miejscu.
Szabla wysunęła się zupełnie.
Szlachcic zdjął wówczas ręce z kolan, a chociaż dłonie miał jeszcze związane, uchwycił niemi szablę napowrót. Pochwę przytrzymał nogami i wyciągnął żeleźce.
Rozciąć pęta na nogach było teraz dziełem jednej chwili.
Trudniej było z dłońmi. Pan Zagłoba musiał ułożyć szablę na gnoju, tylcem od dołu, ostrzem do góry, i trzeć o owe ostrze postronki dopóty, dopóki ich nie rozciął.
Co gdy uczynił, był nietylko wolny od pęt — lecz i uzbrojony.
Odetchnął też głęboko, poczem przeżegnał się i zaczął Bogu dziękować.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/086
Ta strona została uwierzytelniona.