Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/099

Ta strona została uwierzytelniona.

Zagłoba dosłyszał, ale strach nie odjął mu sił. Był jakby spity bitwą i krwią.
— Skoczę w kąt i tam zginę — pomyślał.
Ale w tej chwili na całym majdanie rozległy się strzały, a jednocześnie kilkunastu mołojców wpadło do chlewa.
— Bat’ku! bat’ku! — krzyczeli w niebogłosy — bywaj!!
Pan Zagłoba w pierwszej chwili nie zrozumiał, co się stało — i zdumiał. Spojrzy przez czeluść na dół, aż tam nikogo już niema. Krokwie w dachu nie trzeszczą.
— Co to jest? co się stało? — zawołał głośno — Ha! rozumiem. Chcą chlew puścić z ogniem i z pistoletów do dachu palą.
Tymczasem na zewnątrz słychać było coraz straszniejsze wrzaski ludzkie, tętent koni. Strzały zmieszane z wyciem, szczęk żelaza. Boże! to chyba bitwa! — pomyślał pan Zagłoba i skoczył do swojej dziury w dachu.
Spojrzał — i nogi ugięły się pod nim z radości
Na majdanie wrzała bitwa, a raczej ujrzał pan Zagłoba straszliwy pogrom Bohunowych mołojców. Napadnięci z nienacka, rażeni ogniem z pistoletów, przykładanych do łbów i piersi, przyparci do płotów, do chaty i do stodoły, cięci mieczami, pchani falą piersi końskich, miażdżeni kopytami, mołojcy ginęli, nie dając prawie oporu. Szeregi żołnierzy przybranych w krasne barwy, siekąc zapamiętale i naciskając uciekających, nie zezwoliły im się sformować, ni szablą się złożyć, ni odetchnąć, ni dosiąść koni. Broniły się tylko pojedyńcze kupy; inni dopinali wśród wrzawy, zamętu i dymu rozluźnione popręgi kulbak i ginęli, zanim zdołali dotknąć nogą strzemienia — inni, rzucając spisy i szable, zmykali pod płoty,