Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

jowskiemu jeszcze przypatrzeć, bo chyba dyabeł w nim siedzi.
Tak rozmawiając, siadł pan Zagłoba na progu chlewa i czekał.
Tymczasem zdala na równinie ukazali się żołnierze wracający z pogromu, a na czele jechał pan Wołodyjowski. Ujrzawszy Zagłobę, przyśpieszył biegu i zeskoczywszy z konia, szedł ku niemu.
— Waćpana to jeszcze oglądam? — pytał zdala.
— Mnie we własnej osobie — rzekł pan Zagłoba. — Bóg waści zapłać, iżeś z pomocą przybył.
— Chwalić Boga że w porę — odpowiedział mały rycerz, ściskając z radością dłoń pana Zagłoby.
— Ale skądżeś się waszmość o opresyi, w jakiej tu zostawałem, dowiedział?
— Chłopi dali znać z tego chutoru.
— O! a ja myślałem, że mnie zdradzili.
— Gdzie tam, to dobrzy ludzie. Ledwie z życiem uszli: chłopak i dziewczyna, a co się z resztą weselników stało, nie wiedzą.
— Jeśli nie zdrajcy, to od kozaków pobici. Chutornik leży wedle chaty. Ale mniejsza z tem. Mówże waść, czy Bohun żyw? uciekł?
— Alboż to był Bohun?
— Ten bez czapki, w koszuli i hajdawerach, któregoś waść z koniem obalił.
— Ciąłem go w dłoń; bogdaj to licho, żem go nie poznał. Ale waść, ale waść, mości Zagłobo, cóżeś to waść najlepszego uczynił?
— Com uczynił? — powtórzył pan Zagłoba. — Chodź panie Michale — i patrz!
To rzekłszy, ujął go za rękę i wprowadził do chlewa.