Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

ził: „uderzmy, nim Tatary nadejdą, uderzmy!“ — i włosy z głowy wyrywał — a tam się jeden na drugiego oglądał — i nic i nic. Pili, sejmikowali... Przyszły słuchy, że Tatary idą — chan w dwieście tysięcy koni — oni radzili i radzili. Książę zamknął się w namiocie, bo go całkiem spostponowali. W wojsku poczęto mówić, że kanclerz zakazał księciu Dominikowi bitwy staczać, że się układy toczą: — wszczął się jeszcze większy nieład — nakoniec Tatarzy przyszli, ale Bóg nam poszczęścił pierwszego dnia, potykał się książę i pan Osiński i pan Łaszcz stawał bardzo dobrze — spędzili ordę z pola, wysiekli znacznie — a potem...
Tu głos Wierszułłowi zamarł w piersi.
— A potem? — pytał pan Zagłoba.
— Przyszła noc straszna, niepojęta. Pamiętam, strażowałem z mymi ludźmi, wedle rzeki, gdy na raz słyszę, aż w obozie kozackim biją z armat jak na wiwaty i słychać krzyki. Dopieroż przypomniało mi się, co wczoraj mówiono w obozie, że jeszcze wszystka potęga tatarska nie stanęła, tylko Tuhaj-bej z częścią. Pomyślałem więc: kiedy tam wiwatują, to już musiał i chan osobą swoją stanąć. Aż tu i w naszym obozie zaczyna się tumult. Skoczyłem sam z kilkoma ludźmi. — Co się stało? — krzykną mi: „Regimentarze uszli!“ Ja do księcia Dominika — niema go! do podczaszego — niema! do chorążego koronnego — niema! Jezu Nazareński! Żołnierze latają po majdanie, krzyk, wrzask, zgiełk, głowniami świecą: gdzie regimentarze? gdzie regimentarze? a inni wołają: „Koni! koni!“ a inni „panowie bracia ratujcie się! zdrada! zdrada!“ ręce do góry podnoszą twarze obłąkane, oczy wytrzeszczone, tłoczą się, depczą, duszą, siadają na koń, lecą na oślep bez broni. Dopieroż