— Mówią, że umyślnie — a dlaczego — kto dojdzie! kto zgadnie!
— Żeby ich groby przytłukły, żeby ich rody wyginęły, a jeno pamięć niesławna po nich została! — rzekł Zagłoba.
— Amen! — rzekł Skrzetuski.
— Amen! — rzekł Wołodyjowski.
— Amen! — powtórzył pan Longinus.
— Jeden jest człowiek, któren może ojczyznę jeszcze ratować, jeśli mu buławę i resztę sił Rzeczypospolitej oddadzą, jeden jest, bo o innym już ani wojsko, ani szlachta nie będzie chciała słyszeć.
— Książę! — rzekł Skrzetuski.
— Tak jest
— Przy nim będziem stać, przy nim zginiemy. — Niech żyje Jeremi Wiśniowiecki! — wykrzyknął Zagłoba.
— Niech żyje! — powtórzyło kilkadziesiąt niepewnych głosów; ale okrzyk zamarł zaraz, bo w chwili, gdy ziemia rozstępowała się pod nogami, a niebo zdawało się walić na głowy, nie był czas na okrzyki i wiwaty.
Tymczasem poczęło świtać i w oddaleniu ukazały się mury Tarnopola.
Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.