Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

zmorzon padł z wojskiem, tedyby już nikt nieprzyjaciela nie wstrzymał, któren poszedłby na Kraków, na Warszawę i całą ojczyznę zalał, nigdzie nie znajdując oporu. Dlatego, zamiast szemrać, śpieszcie na wały bronić siebie, dzieci waszych, miasta i Rzeczypospolitej.
— Na wały! na wały! — powtórzyło kilka śmielszych głosów.
Grozwajer, człowiek, energiczny i śmiały, ozwał się:
— Cieszy mnie determinacya ichmościów i wiedzcie, że książę nie odjechał bez obmyślenia obrony. Każdy tu wie, co ma robić, i stało się to, co się było stać powinno. Obronę mam w ręku i będę się bronił do śmierci.
Nadzieja na nowo wstąpiła w struchlałe serca — co widząc, Cichocki ozwał się w końcu:
— Jego książęca mość przysyła też waćpanom wiadomość, iż nieprzyjaciel blizko. Porucznik Skrzetuski otarł się skrzydłem o dwutysięczny czambuł, który rozbił. Jeńcy mówią, że sroga potęga idzie za nimi.
Wiadomość ta wielkie wywarła wrażenie; nastała chwila milczenia; wszystkie serca zabiły żywiej.
— Na wały! — rzekł Grozwajer.
— Na wały! na wały — powtórzyli obecni oficerowie i mieszczanie.
A wtem rumor uczynił się za oknami; słychać było zgiełk tysiąca głosów, które zlały się w jeden niezrozumiały szum, podobny do szumu fal morskich — nagle drzwi sali otworzyły się z łoskotem, wpadło kilkunastu mieszczan i zanim obradujący mieli czas pytać co zaszło — rozległy się wołania:
— Łuny na niebie! łuny na niebie!