Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.

ale choćbyś i mnie miał waszmość tak pochlastać, zawszeć winszuję, winszuję!
— Et, dalibyście sobie waszmościowie pokój, bo w rzeczy nie macie się o co bić — mówił Zagłoba.
— Nie może być, bo tu chodzi o moją reputacyę — odparł petyhorzec — za którą chętnie dam gardło.
— Nic mi po waścinem gardle, zaniechajmy się lepiej — rzecze Wołodyjowski — gdyż prawdę waćpanu powiedziawszy, tom mu tam w drogę, gdzie myślisz, nie wchodził. Wejdzie tam waćpanu kto inny, lepszy odemnie, ale nie ja.
— Jakto?
— Parol kawalerski.
— To już dajcie sobie pokój! — wołali Sieliccy i Kuszel.
— Niechże i tak będzie — rzekł Charłamp, otwierając ramiona.
Pan Wołodyjowski padł w nie i poczęli się całować, aż echo rozlegało się po wydmach — pan Charłamp zaś mówił:
— Niechże waści nie znam, żebyś zaś tak pochlastał podobnego wielkoluda! A i szablą umiał on też obracać.
— Anim się spodziewał, żeby taki był fechtmistrz, i skąd on się mógł tego wyuczyć?
Tu uwaga powszechna zwróciła się znów na leżącego watażkę, którego Eljaszenko obrócił przez ten czas twarzą do góry i z płaczem szukał w nim znaków życia. Twarzy Bohuna nie można było rozeznać, bo pokryły ją sople krwi, która wypłynęła z ran w głowę zadanych i wnet ścięła się na chłodnem powietrzu. Koszula na piersiach również była cała we krwi, ale dawał jeszcze